Dog Orient w Tomaszowie Mazowieckim

Ostatnie tegoroczne zawody cyklu Dog Orient, już poza klasyfikacją cyklu, odbyły się w sobotę 23 listopada 2013 r. w Tomaszowie Mazowieckim, a raczej na jego południowych obrzeżach, w okolicach Smardzewic i wielkiej kopalni piasku Biała Góra.

Teren zalesiony, urozmaicony, a najbardziej interesujące miejsca wybrano na lokalizację punktów kontrolnych. Bazą imprezy była Szkoła Podstawowa nr 7 przy ul. Ludwikowskiej (przy okazji serdeczne podziękowanie gospodarzom za gościnność).

Obsada wyjątkowo liczna, w długodystansowym pieszym wyścigu na orientację z psami wzięło udział 60 zespołów z wielu zakątków kraju. Najczęściej zespół składał się z człowieka i psa. Ale było też kilka ekip startujących w kategorii rodzinnej, w których składzie były dwie lub trzy osoby. Część zawodników startowała też z dwoma lub trzema psami. Rywalizowaliśmy w trzech kategoriach: rodzin, kobiet i mężczyzn (oczywiście chodzi o płeć ludzkiego składnika zespołu).

Do odnalezienia w terenie było 10 punktów kontrolnych, przy czym minimum niezbędne do klasyfikacji stanowiły 4 punkty. Część z nich składała się z tradycyjnego pomarańczowo-białego lampionu i perforatora, którym na karcie kontrolnej potwierdzano obecność na punkcie. Na niektórych zamiast perforatora było hasło, które należało przepisać do karty. Na trzech punktach były pytania, na które prawidłowa odpowiedź wpisana w kartę kontrolną uprawniała do wzięcia udziału w losowaniu dodatkowych nagród, ale które nie miały wpływu na pozycję w generalnej klasyfikacji.

Jeden punkt kontrolny (PK 7) nie miał lampionu, był to bowiem na stałe zainstalowany słupek z perforatorem, wchodzący w skład systemu gry terenowej Adventure Orient, w której każdy turysta może wziąć udział z pomocą mapy turystycznej wydawnictwa Compass. Punkty takie organizatorzy Dog Orient wykorzystywali już w czasie letnich zawodów dogtrekkingowych w niedalekim Inowłodzu.

Działo się, była walka i zmieniające się warunki terenowe. Pogoda znośna: pochmurno, trochę mglisto, stosunkowo ciepło, bez deszczu, za to pod nogami mokro. Start masowy punktualnie o 10.00, limit na dotarcie do mety - 6 godzin, dystans w optymalnym wariancie z zaliczeniem wszystkich punktów - około 26 km.

Najpierw kilkaset metrów w zwartej grupie wąskimi uliczkami przedmieścia. Psy rwały jak zwykle na początku najmocniej. Było zabieganie sobie drogi, krzyżowanie linek i ryzyko kolizji. Wyrwałem na czub, żeby było luźniej i bezpieczniej, Biała pomogła. Cwał szybko się skończył, bo na przeszkodzie stanęły skarpa i głęboka woda. PK 1 był na brzegu Pilicy, ale dostępu do niego broniło bagno, liczne rowy i błoto.

Obeszliśmy przeszkody, pierwszy wpadłem na punkt. Umieszczono go na słupie małpiego gaju, na szczycie było sztuczne bocianie gniazdo, a hasłem była odpowiedź na pytanie, kto stoi dumnie na szczycie. Oczywiście bocian, chociaż plastikowy. Potem zasuwamy dużą grupą pod prąd Pilicy jej brzegiem, znajdujemy PK 2 z perforatorem, i dalej do trójki. Ale dostępu do niej bronią rozlewiska, starorzecza i ogrodzenia nie zaznaczone na mapie, błądzimy tam i zawracamy, uciekają nam wtedy znający teren tomaszowianie.

Docieramy do okolicy, w której powinien być PK 3. Teren jest zróżnicowany wysokościowo, ale na mapie poziomice są nieczytelne. Rozpraszamy się po lesie w poszukiwaniach. U podnóża skarpy widzimy Piotrka Siliniewicza z aparatem. Na mapie nie ma opisów punktów, w PK 3 jest tylko jakaś szara plama w środku czerwonego okręgu. Wreszcie dostrzegamy niską, lecz głęboką grotę w wapiennej skale na skarpie, a w środku lampion. Wczołgujemy się kolejno, a sytuację uwiecznia fotograficznie Piotrek. Jak się później dowiedziałem, kilka minut przed nami był tu jeden zawodnik, Łukasz Gondarski, rodem z Tomaszowa. Potem wdrapujemy się na stromą skarpę i oddalamy od Pilicy zmierzając na wschód, ku PK 4.

Przebiegamy przez teren podobno jednej z największych w Europie kopalni piasku Biała Góra. Drogę zagradzają nam rozległe i głębokie wyrobiska, częściowo zalane mleczną cieczą. Lawirujemy wśród nich w trzy zespoły, które najszybciej oddalają się od grot: Marek Dzięgielewski z rudą suką Magią, Kasia Sikora z psem Strzałą i ja z Białą. Wszystkie trzy psy to husky. Szeroka, ale bardzo błotna droga, którą co chwila przejeżdżają wielkie ciężarówki obsługujące kopalnię. Psy chłepcą mleczną ciecz z kałuż, wyflejane już strasznie.

Docieramy do wysokiego, usypiskowego wzniesienia, które wieńczy PK 4 z hasłem „Biała Góra” i nadobowiązkowym anagramem do rozwiązania. Tam spotykamy Łukasza Gondarskiego z owczarkiem niemieckim Frodo w uprzęży w jamajskich barwach, który uprzedził nas przy grotach, ale potem utknął trochę, przedzierając się inną niż my drogą przez wyrobiska. Od tej pory biegniemy dalej we czwórkę, a właściwie w ósemkę.

Zbiegamy bardzo stromo w dół, a potem zasuwamy w kierunku Smardzewic na południe. Dalej od leśniczówki drogą na wschód i łapiemy PK 5. Tam Kasia zdejmuje kurtkę, w której już się prawie ugotowała w szybkim biegu. Potem urywam się reszcie, wybierając skrót na przełaj przez jeżyny. Wiem, że Marek jest dużo mocniejszym biegaczem ode mnie i jeśli będziemy zasuwać razem, to w ostatecznej rozgrywce nie mam z nim szans. Jedyna szansa to rozdzielenie i nadzieja, że bardziej pobłądzi niż ja. Udaje się, gubię ogon i samotnie docieram do PK 6 na dnie nieczynnego już wyrobiska. Kiedy wracam na górę, widzę ścigające mnie trzy ekipy zbiegające do punktu. Mam więc tylko ze trzy minuty przewagi. Czym prędzej znikam w lesie, czeka mnie teraz trzykilometrowy przebieg knieją na kolejny punkt.

Pogoni nie widać, zasuwamy ostro. Jak się potem dowiedziałem, wybrali inny wariant, a Marek zgubił po drodze pozostałą dwójkę. Docieram do PK 7, jedynego bez lampionu, tego na słupku, stoi koło uli i leśniczówki na skraju lasu. Przed nim w lesie pasą się jakieś białe zwierzaki, kilkanaście, ki czort? Uciekają na nasz widok, biegną do pobliskiej leśniczówki. Okazuje się, że to luzem chodzące po okolicy owce i kozy.

Zasuwam dalej wzdłuż linii kolejowej, dogania mnie jednak Marek. Łapiemy PK 8 z hasłem „Bóbr” koło leśnego stawu. Widzę, że młoda suka husky Marka, Magia, świetnie go ciągnie, amortyzator jest ciągle napięty. Mamy już w nogach około 20 km, moja Biała ma już trochę dosyć i często biegnie obok mnie, no chyba że kogoś gonimy. Razem docieramy do wielkiego, długiego, kilkusetmetrowego schronu. Niemcy chowali w nim w czasie wojny pociągi. Pamiętam z odprawy, że punkt jest w wejściu od wschodniej strony, tam zmierzamy. Ale tam go nie było, sprawdzamy w innych wejściach. Dogania nas para z latarką, razem wchodzimy do środka i wychodząc znajdujemy w końcu punkt, ale w wejściu od północnej strony.

Dalej biegiem razem z Markiem, wzdłuż kolei, a potem linii energetycznej i znajdujemy ostatni PK 10. Teraz już tylko do mety w szkole. Przedzieramy się jakimiś nasypami, docieramy do zabudowań Ludwikowa, a kilka minut później wpadamy na metę, ale od innej strony niż spodziewali się organizatorzy. Marek z łatwością mógł mi się urwać na finiszu, ale poczekał i metę przekroczyliśmy razem. Czas 3:07, dystans na Garminie równo 27 km. Przed nami nie było nikogo.

Nie przewidziano sytuacji, że dwóch zawodników ex aequo wygrywa zawody. Proponują losowanie, ale jednak Marek z pewnością by wygrał, gdybyśmy się ścigali. Ustalamy, że on był pierwszy, a ja drugi. Jakiś kwadrans po nas dociera do mety trzeci męski zespół: Marcin Kowalczyk z Bunią, chwilę po nim jest Łukasz, którego złapały na trasie skurcze. Bardzo zażarcie walczyły na finiszu najlepsze zespoły kobiece, pomiędzy pierwszą Kasią Sikorą a czwartą Pauliną Pyrowicz było tylko 9 sekund różnicy. W sumie w zawodach wzięły udział 34 zespoły kobiece, 16 zespołów męskich i 10 rodzinnych. Czyli dominacja płci pięknej, zupełnie co innego niż na normalnych zawodach biegowych.

Płukanie umorusanych psów i butów szlauchem, przebieranie się. Znakomita jarzynowa z zacierkami i gorąca herbata na rozgrzewkę fundowane przez organizatorów w szkole. Kilka minut po 16 ceremonia zakończeniowa w szkolnej hali sportowej i wracamy.

Zawody bardzo udane, także dzięki zaangażowaniu i wsparciu władz Tomaszowa Mazowieckiego. Uczestnicy nie płacili wpisowego, a dla mnie i moich towarzyszek podróży, Kasi i Pauliny, koszty uczestnictwa to tylko niewielka składka benzynowa na dojazd. Tym razem nie było konieczności nocowania na miejscu. Bardzo jesteśmy wszyscy za to wdzięczni. Ostatnio koszty uczestnictwa są dla mnie kluczowym kryterium doboru imprez, w których startuję. Te dla zawodników niezbyt budżetowo obciążające lubię najbardziej i będę je popularyzował, choćby takimi relacjami. Zwłaszcza wobec ostatnio coraz bardziej komercyjnego podejścia do organizowania biegowych zawodów.

W zawodach Dog Orient wzięła udział spora grupa wolontariuszy, którzy wystartowali wraz z psami z tomaszowskiego schroniska dla zwierząt. To już drugi raz, latem w Inowłodzu też było kilkanaście takich zespołów. To wyjątkowa okazja wyrwania się z boksów i zakosztowania wysiłku dla tych zwierzaków, więc inicjatywa także jak najbardziej godna pochwały. No i jest minimalna szansa, że ktoś te psy zobaczy i zdecyduje się na adopcję…

Oto wyniki najlepszych:

Panie:

1. Katarzyna Sikora, Warszawa, pies Strzała, 04:12:38
2. Katarzyna Świerczyńska, Warszawa, suka Flicka, 04:12:42
3. Agnieszka Giza, Warszawa, pies Perun, 04:12:44

Panowie:

1. Marek Dzięgielewski, Dłużniewo, suka Magia, 03:06:53
2. Jan Goleń, Warszawa, suka Biała, 03:06:54
3. Marcin Kowalczyk, Katowice, suka Bunia, 03:22:33

Rodziny:

1. Agata Włodarczyk, Przemek Bucharowski, Warszawa, suka Diuna, 03:39:41
2. Katarzyna Bogołembska, Maciej Kapuściak, Łódź, pies Snoop, 03:56:49 (8 punktów kontrolnych)
3. Anna i Mariusz Kieruzel, Michał Ciski, Łódź, suki Luna i Rika, 05:03:27 (8 punktów kontrolnych)

Strona organizatora zawodów

Pełne wyniki

Fotorelacja Piotra Siliniewicza

Jan Goleń