Relacja z Irokez Iron Rogaining

W dniach 26-27 kwietnia 2014 r. na Jurze rozegrano pieszo-rowerowe zawody rogainingowe Irokez Iron Rogaining. Zorganizowała je ekipa pod wodzą Piotra Pietronia, przy wsparciu krakowskiego wydawnictwa kartograficznego Compass oraz sponsora: firmy Rontil-Mareto Zbyszka Rajtara. W ramach Irokeza rozegrano Mistrzostwa Polski w Rogainingu, ale obejmowały one tylko zespoły startujące w limicie 24-godzinnym.

Bazą zawodów było Centrum Turystyki Aktywnej w Żelazku, niedaleko Ogrodzieńca, położone w samym centrum teatru działań. Tam działało biuro zawodów, tam w znacznej części nocowaliśmy i się stołowaliśmy, tam też był start i meta. W zawodach wzięło udział 97 zespołów, liczących od jednego do kilku zawodników. W sumie było to 139 osób, poruszających się pieszo lub na rowerach.

Pogoda dopisała jako tako. Kilkakrotne opady deszczu, najbardziej intensywne w sobotę o zmierzchu, przedzielone były bezdeszczowymi, czasami nawet słonecznymi momentami. W nocy z soboty na niedzielę było bardzo mglisto, co też spowodowało trochę zamieszania, o czym później. Za to teren był skalisto-piaszczysty, dzięki czemu błota po drodze nie było zbyt dużo. Kilkanaście stopni na plusie dało w miarę komfortowe warunki.

Przypomnę, że rogaining to długodystansowe zawody na orientację, rozgrywane na dużym obszarze - międzynarodowe zalecenia mówią o 200 kilometrach kwadratowych. Rozmieszcza się na nim kilkadziesiąt punktów kontrolnych o różnej wadze punktowej. Zadaniem uczestników jest zebranie jak największej liczby punktów przeliczeniowych (czyli sumy wag punktów kontrolnych) w dowolnej kolejności i dotarcie do mety w wyznaczonym limicie czasu. Zwykle w zawodach rogainingowych startują tylko zespoły, liczące od 2 do 5 osób. Tym razem organizatorzy Irokeza dopuścili możliwość startu indywidualnego.

Można było wystartować w trzech limitach czasowych: 6-, 12- i 24-godzinnym, przy czym start dla wszystkich był jednoczesny: w sobotę o 10.00 rano. Mapy wydano pół godziny wcześniej, było więc trochę czasu na zaplanowanie trasy. Można było wystartować indywidualnie lub w zespole. Przy podziale startujących indywidualnie na panów i panie oraz wyróżnieniu weteranów (powyżej 50 roku życia) robi się z tego sporo kategorii.

Miałem okazję wystartować w Mistrzostwach Europy w Rogainingu na Litwie (ERC 2012) dokładnie dwa lata temu, w duecie z Andrzejem Krochmalem. Teraz porównywałem organizację Irokeza z tamtymi zawodami i pod wieloma względami Irokez zorganizowany był… lepiej.

Przede wszystkim obszar działań. Na Litwie było to pojezierno-bagienny teren o powierzchni około 130 kilometrów kwadratowych, czyli zdecydowanie mniej niż powinno być. Startowało się tam wyłącznie w pieszych zespołach w limicie 24-godzinnym, a równolegle rozgrywane były 6-godzinne otwarte Mistrzostwa Litwy. Komplet wszystkich 73 punktów kontrolnych zebrało tam kilkanaście zespołów w konkurencji dobowej, co teoretycznie nie powinno być możliwe. Teren był po prostu za mały. Z kolei na Irokezie obszar działań był konkretny: około 350 kilometrów kwadratowych, z licznymi wapiennymi skałami i Pustynią Błędowską. Rozmieszczono na nim 57 punktów kontrolnych, niby mniej, ale były one zdecydowanie bardziej rozproszone. Oczywiście nikt nie zebrał kompletu, i o to chodzi. Każdy punkt kontrolny miał wagę od 20 do 90 punktów przeliczeniowych, a wagę określała pierwsza cyfra numeru punktu.

Zdecydowanie lepiej było też na Irokezie z położeniem bazy, była ona dokładnie w centrum obszaru działań. Punkty były rozmieszczone równomiernie wokół, bez skupiania punktów o najwyższej wadze blisko siebie. Oczywiście te najcenniejsze były na obrzeżach mapy, daleko od bazy. Owocowało to mnogością wariantów, rozproszeniem uczestników i indywidualizmem strategii, zupełnie inaczej niż w ERC 2012. Baza na Litwie nie była położona centralnie, a skupienie w przeciwległym do niej narożniku mapy najwięcej wartych punktów wymuszało kolejność ich zaliczania, co powodowało zasuwanie uczestników dość zwartą grupą. Na Irokezie użyto zamiast lampionów kartek przytwierdzonych do drzew (czasem innych obiektów), z przyklejonymi taśmami odblaskowymi (na wypadek szukania ich nocą w świetle czołówek) oraz perforatorów. Czyli trochę chałupniczo, ale nie wpływa to zasadniczo na poziom zawodów, a mocno ogranicza koszty i ryzyko. Na Litwie zastosowano elektroniczny system pomiaru czasu SI, bardziej światowo, ale jak ktoś ukradnie jedną stację (a był na ERC 2012 taki wypadek), to organizatorzy mają kilkaset złotych w plecy.

No i mapa. Na ERC 2012 mieliśmy wielką, niezbyt poręczną płachtę w skali 1:35 000, z systemem znaków map do biegów na orientację, o aktualności co najmniej kilkunastoletniej. Trochę żenujące, jak na Mistrzostwa Europy. Z kolei na Irokezie były to dwie, nakładające się częściowo mapy topograficzne 1:50 000 w formacie A3, ładnie mieszczące się w jednej foliowej koszulce, wykonane niemal perfekcyjnie przez krakowskie wydawnictwo Compass, z bieżącą praktycznie aktualnością. Część punktów kontrolnych miało zbliżenia w postaci niewielkich map orientalistycznych 1:15 000, umieszczonych na obrzeżach głównej mapy. Mapa Irokeza biła na głowę mapę litewską.

Zdecydowanie skromniej jednak w Żelazku było z uczestnikami, ich liczbą i poziomem, no bo ranga zawodów zupełnie inna, a i rogaining w Polsce jak na razie raczkuje. Mnogość dyscyplin (bo i rowery i piesi), limitów czasowych (bo aż trzy) i liczebności zespołów (bo osobno indywidualnie startujący i zespoły), spowodowały, że utracono jeden z największych atutów rogainingu względem innych zawodów na orientację, jakim jest możliwość porównania wszystkich ze wszystkimi. Tym wspólnym mianownikiem jest liczba zdobytych punktów. Pod tym względem jednak punkt dla Litwy, nie można zbyt wielu srok łapać za ogon. Duża liczba możliwości na Irokezie motywowana była chęcią ściągnięcia większej liczby uczestników, co jakimś argumentem dla początkującej imprezy jest.

Ale bardzo dobrze, że organizatorzy dopuścili możliwość startu indywidualnego, nie uznawanego jeszcze przez międzynarodowe organizacje rogainingowe. To taki mały i oczekiwany przeze mnie przełom, mam nadzieję że ten rodzaj rogainingu się rozwinie. Mi osobiście bardzo pasuje i bardzo wdzięczny jestem ekipie Piotra Pietronia za odwagę robienia takich przełomów.

Najmocniej obsadzony był najkrótszy, sześciogodzinny limit czasowy. Może dlatego, że jeśli ktoś ostro walczy np. w Pucharze Pieszych Maratonów na Orientację (a Irokez jako impreza rogainingowa nie należy do tego cyklu), to oszczędza siły jednak na imprezy pucharowe. Indywidualnie wystartowała na Irokezie w tym limicie tylko jedna kobieta, a mianowicie Renata Rajtar, która rzecz jasna wygrała kategorię P6K. Reprezentowała ona Compass-Mareto i w czasie 5:39 odnalazła 11 punktów kontrolnych o łącznej wadze 310 punktów. Za to panów było więcej, bo 11, i do tego mocnych. Pudło kategorii P6M wyglądało ostatecznie tak:

1. Paweł Moszkowicz, Navigator, 5:59, 16 PK, 890 pkt
2. Andrzej Brandt, Nonstop Adventure, 5:44, 15 PK, 810 pkt
3. Łukasz Warmuz, 5:50, 15 PK, 780 pkt
3. Irek Waluga, 5:50, 15 PK, 780 pkt

Pecha miał Sławek Łabuziński. Zebrał 830 punktów przeliczeniowych, co dawało mu drugie miejsce w P6M, ale na metę dotarł 33 minuty po limicie, co oznaczało dyskwalifikację.

Najlepsi spośród zespołów 6-godzinnych (P6RO), już bez podziału ze względu na płeć:

1. Piotr Luksa, Bartłomiej Pikiewicz, High Voltage Team, 5:35, 11 PK, 450 pkt
2. Agnieszka Trąbka, Grażyna Link, Bzowa Team, 5:49, 7 PK, 220 pkt
3. Barbara Pasik, Piotr Górny, Pato Bip, 5:50, 7 PK, 220 pkt

Teraz czołówki pieszego limitu 12-godzinnego. Warto na początku napisać, że po upłynięciu limitu czasowego odliczane są karnie punkty przeliczeniowe, 20 punktów za każdą rozpoczętą minutę spóźnienia. Jeżeli spóźnienie przekracza 30 minut – zawodnik jest dyskwalifikowany. Właśnie w limicie 12-godzinnym spóźnienia trochę zaważyły o miejscach na pudle (a konkretnie o moim miejscu na pudle). Najpierw startujące indywidualnie dziewczyny (a było ich łącznie 5), czyli pudło kategorii P12K:

1. Urszula Zimny, KW Kraków, 12:11, 16 PK, 1010 pkt – 240 pkt za spóźnienie = 770 pkt
2. Anna Roztocka, InOJa, 11:31, 14 PK, 690 pkt
3. Anna Podraza, Bauncing Tigers, 10:59, 12 PK, 460 pkt
3. Ewa Skubida, Bauncing Tigers, 10:59, 12 PK, 460 pkt

Teraz indywidualni panowie limitu 12-godzinnego, czyli kategoria P12M, w której wystartowało 6 zawodników:

1. Władysław Wachulec, BBL Kraków, 11:54, 18 PK, 1110 pkt
2. Jan Goleń, KB GALERIA Warszawa, 12:06, 21 PK, 1130 pkt – 140 pkt za spóźnienie = 990 pkt
3. Borys Bińkowski, Obora, 11:55, 18 PK, 970 pkt

Ula Zimny i ja mieliśmy bardzo podobną sytuację w sobotę wieczorem. Po prawie dwunastu godzinach i prawie 80 km w nogach wracaliśmy, oczywiście osobno, na metę, nie zostawiwszy sobie do limitu czasowego zbyt dużego zapasu. Oboje nazbieraliśmy ponad tysiąc punktów przeliczeniowych, każde z nas najwięcej w swoich kategoriach. O zmierzchu ostro popadało przez godzinę, a potem zapadł zmrok i gęsta mgła, ograniczająca widoczność do kilku metrów, z której światło czołówek robiło mleko. Do tego dochodziło zmęczenie i niezbyt wyraźny układ drobnych, leśnych dróżek w bliskim sąsiedztwie Żelazka.

No i oboje zabłądziliśmy, było miotanie się w tę i z powrotem w lesie w odległości zaledwie kilometra lub dwóch od mety. Ja przedzierałem się na przełaj na azymut przez gęste zarośla, Ula też jakoś odnalazła w końcu drogę, ale do mety dotarliśmy po limicie. Po szaleńczym, finiszowym sprincie ja miałem ponad 6, a Ula ponad 11 minut spóźnienia, co poważnie uszczupliło nasz dorobek punktowy. Ula miała jednak wielką przewagę nad konkurentkami i ostatecznie wygrała kategorię P12K. Ja musiałem ustąpić miejsca na najwyższym klocku P12M Władkowi Wachulcowi, który miał tylko o 20 punktów przeliczeniowych mniej niż ja i dotarł do mety 6 minut przed limitem. Gdybym spóźnił się tylko trochę bardziej i przekroczył 7 minut spóźnienia, spadłbym na trzecią lokatę. Więc było ostro i warto było w końcówce cisnąć ile się da.

Pieszych zespołów 12-godzinnych w kategorii P12O było 14. Oto trzy najlepsze:

1. Monika Paluch, Katarzyna Ciężkowska, Piotr Szuszkiewicz, Tomek Kleszcz, Pro-run Wrocław, 11:03, 16 PK, 780 pkt
2. Marta Knabe, Jarosław Knabe, Kalonka Team, 16 PK, 720 pkt
3. Magdalena Stachura, Maciej Widera, Wodzianka, 12 PK, 690 pkt

Tylko w limicie 12-godzinnnym i tylko indywidualnie startowali rowerzyści, których sklasyfikowano w trzech kategoriach. W damskiej kategorii R12K wystartowało 7 pań, a najlepsze z nich to:

1. Lidka Hajduk, Bez Skorka, 11:18, 17 PK, 1100 pkt
2. Angelika Nieduziak, 11:51, 20 PK, 1070 pkt
3. Azja Chmielarz, Lider Bajk eMTeBe, 15 PK, 860 pkt

W męskiej kategorii rowerowej R12M wystartowało 24 panów, a najlepsi byli:

1. Paweł Brudło, KTE Tramp, 11:39, 33 PK, 1890 pkt
2. Zbigniew Mossoczy, Wertykal bikeBoard, 11:16, 31 PK, 1740 pkt
3. Maciek Konopiński, Bikeholicy – Tines, 12:01, 23 PK, 1520 pkt

W weterańskiej kategorii rowerowej R12V cała trójka uczestników załapała się na pudło:

1. Grzegorz Liszka, Trezado BikeTires.pl, 11:39, 33 PK, 1890 pkt
2. Krzysztof Wiktorowski, 11:39, 25 PK, 1440 pkt
3. Stanisław Kruczek, 6:47, 12 PK, 510 pkt

No i teraz limit 24-godzinny, wyłącznie pieszy. W damskiej kategorii P24K wystartowała tylko Martyna Woldańska, oczywiście wygrała z czasem 20:12 i 20 odnalezionymi punktami kontrolnymi o łącznej wadze 910 pkt. Były za to dwie panie zza naszej południowej granicy w damskiej kategorii weterańskiej P24KV:

1. Magda Horova, Bludne balvany, 23:49, 29 PK, 1680 pkt
2. Vera Hajkova, Kangdjoktjo, 24:09, 1390 pkt – 200 pkt za spóźnienie = 1190 pkt

Magda Horova pokonała całą trasę w towarzystwie Vladimira Hory, więc chyba nie tylko ja miałem wrażenie, że są oni jako duet trochę nie w tej kategorii. Zwłaszcza, że jako zespół startujący w P24O ze swoim dorobkiem punktowym zostaliby oni… Mistrzami Polski w Rogainingu.

Panów startujących w P24M, indywidualnie i pieszo na 24 godziny, było sześciu. Oto najlepsi, walczący ze zbliżoną liczbą punktów niemal do limitu czasowego, rekordziści całych zawodów pod względem liczby uzbieranych punktów kontrolnych i punktów przeliczeniowych. Każdy z nich miał w nogach stokilkadziesiąt kilometrów:

1. Kaspars Osis, Don’t Worry Be Happy, 23:46, 37 PK, 2100 pkt
2. Mariusz Opioła, Równia Pochyła, 23:43, 40 PK, 2040 pkt
3. Filip Robotycki, KN.YETI, 23:14, 30 PK, 1580 pkt

Niewiele gorsi byli osobno klasyfikowani w P24MV mężczyźni-weterani limitu dobowego:

1. Vladimir Hora, Bludne balvany, 23:49, 29 PK, 1680 pkt
2. Zbigniew Rajtar, Compass-Mareto, 23:14, 30 PK, 1580 pkt
3. Adam Skoczyński, PKT Plessino Pszczyna, 21:46, 23 PK, 1150 pkt

No i ostatnia, za to najbardziej prestiżowa kategoria P24O, w której wystartowało jednak tyko 6 teamów. Tylko w jej ramach rozgrywane były Mistrzostwa Polski w Rogainingu, jako że tylko ona spełniała obydwa kryteria uznawane przez międzynarodowe organizacje rogainingowe do tej rangi zawodów: dobowy limit i zespołowość. Oto pudło Mistrzostw Polski w Rogainingu:

1. Leszek Herman-Iżycki, Tadeusz Podraza, 20:57, 26 PK, 1510 pkt
2. Jan Gracjasz, Stanisław Adam Olbryś, Grab/KB Primar Legionowo, 23:50, 28 PK, 1400 pkt
3. Jirka Hajek, Monika Lisa, Klinovecke duo, 23:23, 23 PK, 1290 pkt

I to już wszyscy chwilowi lokatorzy pudła na podwórzu Centrum Turystyki Aktywnej w Żelazku. Gospodarze ośrodka byli bardzo gościnni, to świetne miejsce na organizację różnego typu turystyki kwalifikowanej i terenowych imprez sportowych. Atmosfera zawodów była znakomita, mimo że niektórzy uczestnicy, np. ja, mają lekki niedosyt. Mało brakowało do zwycięstwa w kategorii, a jak się okazuje, warto było jednak powalczyć o Mistrzostwo Polski w Rogainingu w P24O. Tylko że ja nie przepadam za orienteeringiem nocnym, trochę wtedy głupieję, i jak mogę to go raczej unikam. Za to wspaniale wspominam otwarte przestrzenie późnym popołudniem w okolicy miejscowości Pilica, upajająco pachnące tam wielkie pola kwitnącego na żółto rzepaku i sarny wśród tego rzepaku skaczące stadami i zbytnio się mnie nie bojące.

Organizatorom należą się wyrazy najwyższego uznania za tę pionierską imprezę. Jeśli ktoś ma organizować Mistrzostwa Polski w Rogainingu, to powinien to robić właśnie Piotrek Pietroń i sztab ludzi i firm, którzy mu pomagali. Zrobili to pod względem planowania terenu, logistyki, przygotowania kartograficznego, zaplanowania rozmieszczenia punktów kontrolnych i fizycznej realizacji znakomicie. Urobili się przy tym z pewnością strasznie. Nie bali się odważnego, nowego rozwiązania, jakim jest inauguracja rogainingu indywidualnego. Uczestnicy zaakceptowali to połowicznie – dokładnie połowa wystartowała w zespołach, a druga połowa indywidualnie. Ale jeśli porównamy wyniki w poszczególnych limitach czasowych indywidualistów i zespołów, to zawsze najlepsi indywidualiści byli dużo efektywniejsi niż najlepsze zespoły. Czyli jednak w startach indywidualnych zdecydowanie coś jest. Czas pokaże, jak koncepcja Irokeza się rozwinie, ja życzę jej jak najlepiej i obiecuję uczestniczyć w kolejnych latach. Warszawa chyli czoła przed krakowskim orientalistycznym kunsztem.

Strona internetowa organizatora:
http://www.compass.krakow.pl/irokez/index.php

Moja relacja z ERC 2012:
http://www.bieganie.pl/?show=1&cat=222&id=3973

Jan Goleń (Jang)

Komentarze

A ja od siebie dodam, że to

A ja od siebie dodam, że to były bardzo fajne zawody na wypad rodzinny. Akurat każdy mógł sobie doapsować dystans do tego co chciał i mógł faktycznie zrobić.
Jedynym minusem była pogoda: z 5-ciu godzin chodzenia była godzin słońca (akurat żeby mieć świetną panoramę od południa na zamek w Ogrodzieńcu!)  i 4 godziny ciągłej mżawki przerywanej przez opady deszczu. Ale to taka zabawa: czasem słońce czasem deszcz...

Mam jeden zarzut do organizatorów i musze się w nim zgodzić z Panem Janem: łapanie zbyt wielu srok za ogon to nie jest dobry pomysł. W tym przypadku srocze ogony to było połączenie zawodów rowerowych i pieszych. Przez to ustawienie punktów jak dla piechura (konkretnie dla mnie) było banalne, czasem wręcz śmieszne (skrzyżowanie leśnej drogi z linią energetyczną 110 kV - takiego punktu nie miałem nawet w czasach dzieciństwa). A dla rowrzystów niektóre punkty były chyba nie do zdobycia bez zostawiania roweru na drodze i dobiegu 300 metrów.
To stanowczo nie był dobry pomysł. Prowadził do sytuacji, w której te bardziej "wartościowe" punkty były po prostu bardzo dalekimi a nie trudnymi.

Jeśli ja mógłbym o czymś marzyć to raczej o tych samych zawodach odbywanych w nocy - wtedy nawet niektóre z tych banalnych punktów stały by się bardzo trudnymi. Ale nie każde zawody muszą być robione pode mnie...

Generalnie, poza tym jednym zarzutem: było okay i naprawdę mogę polecić tym, którzy chciali by się zmęczyć. Mam nadzieję, że za rok organizatorom nie zabraknie energii i będzie można się sprawdzić jeszcze raz.