Subiektywna relacja uczestnika 4. rundy Falino i FBG

O ile uczestnik imprezy biegowej, jeśli nie jest zbytnio zdyscyplinowany czasowo, ryzykuje tylko swoimi osiągami na zawodach, o tyle nie pilnowanie się zapowiedzianego programu czasowego imprezy biegowej (czy orientacyjnej) przez jej organizatorów może skomplikować życie naprawdę wielu ludziom, znaczy się uczestnikom. Będę o tym pamiętał, organizując Szybko po Woli 2015, bo wiem, jak się biegacz może w środku zagotować w takiej sytuacji. Tak było na ostatniej, sobotniej Falenicy.

W lasach sąsiadujących z Falenicą organizuje się zimą co dwa-trzy tygodnie cykliczne zawody. Równocześnie rozgrywane są Falenickie Biegi Górskie, na które przybywa grubo ponad pół tysiąca miłośników wydmowych podbiegów i zbiegów oraz zawody na orientację Falino (tu uczestników jest zwykle kilkudziesięciu, czasem setka). Wielu miłośników terenowego biegania usiłuje pogodzić ze sobą uczestnictwo w FBG i Falino, sam do nich należę. Są dwie opcje: albo najpierw start na orientację, a potem w biegu górskim, albo odwrotnie. Wcześniej decydowałem się najpierw na wyścig wyznaczoną trasą po wydmie, a potem „dokrętkę” na orientację. Oczywiście pierwszy bieg był wtedy ciekawszy pod względem wyniku.

Ostatnio odwróciły mi się priorytety, w sezonie 2015 postanowiłem położyć nacisk na imprezy na orientację. Przyczyn jest kilka: wkurzenie limitami czasowymi na górskich ultramaratonach, brak wystarczającego czasu na treningi do startów w biegach na bardzo długich dystansach, rosnące koszty uczestnictwa i logistyki wyjazdowej, znudzenie wielogodzinnymi biegami po tych samych trasach, dominacja aspektu fizycznego nad umysłowym. Stąd postanowienie o większym w tym roku zaangażowaniu w imprezy na orientację, zwłaszcza pięćdziesiątki, które są chyba ciekawsze, tańsze, życzliwsze uczestnikom i wykorzystujące ich „potencjał intelektualny”. No i w końcu z wykształcenia jestem kartografem, więc mapa sercu bliska, podobnie jak bieganie.

Ostatniej soboty, 7 lutego 2015 r., już po raz trzeci dotarłem do falenickiej szkoły (FBG i Falino miały swą czwartą edycję) dość wcześnie (dzięki podwożącym mnie Bartkowi Skalskiemu i Ewie Misiaczek), by najpierw, podobnie jak Ewa, wystartować w Falino. Zwykle pierwsi zawodnicy mogli wyruszyć na orienteering o 9.30, co przy trasie o realnej długości 6-7 km pozwalało na wyrobienie się w ciągu godziny, krótki odpoczynek i start o 11.00 w FBG. Tym razem organizator Falino zapowiedział nieco dłuższą trasę, liczącą w optymalnych przebiegach prawie 8 km (a w nieoptymalnych trochę więcej), więc starty miały się zacząć o 9.15. O tej też godzinie zjawiliśmy się w szkole, ale organizatora tam jeszcze nie było. Dotarł po kilku minutach, chwilę zajęło rozstawienie sprzętu, pierwsi orientaliści ruszyli około 9.30. Czas pokonania trasy nie jest nigdy łatwy do przewidzenia, więc grafik zrobił się trochę napięty. Ja ruszyłem w czwartej minucie.

Jak zwykle do znalezienia było 20 punktów kontrolnych. Trzeba przyznać, że wpadały mi nawet szybko, nie ma to jak brak zmęczenia i zaczęcie od biegu na orientację. Do PK1 dotarłem jednocześnie z zawodnikiem, który wyruszył na trasę przede mną, dobra nasza. Dotarłem do szosy i pobiegłem nią ze 100 m, żeby wspiąć się na krawędź grzbietu i biec krawędzią dalej przez las ku PK2. Niżej widziałem dwóch rywali, zasuwaliśmy przez las tyralierą i przepłoszyliśmy wielkiego, czarnego dzika z zadartym do góry ogonem. Przez ten ogon nawet myślałem że to jakiś wielgachny, kudłaty pies, ale to jednak był dzik. Zwiał, a my trafiamy razem na PK2.

Trasa była tak skonstruowana, że nie bardzo dawało się biec leśnymi drogami bez sporego nadkładania, dużo sensowniejsze było zasuwanie na azymut przez las o różnej przebieżności. Ale zasuwanie na azymut ma margines błędu w kierunku i szacowaniu odległości, toteż po takim namiarze na PK6 trafiłem nie tam, gdzie powinienem. Kilka minut w plecy, w końcu wiem gdzie jestem i bez pudła zasuwam na kolejne punkty trajektorią względnie bliską optymalnej. Szczególnie dumny z siebie byłem trafiwszy idealnie na PK 10, po przedzieraniu się przez zarośniętą młodnikiem wydmę.

Na kolejnym PK 11 spotykam rywala, jednego z tyraliery biegnącej na dzika, który wyruszył minutę po mnie. Potem do PK 16 zasuwamy razem, ale mam świadomość, że jeśli razem dotrzemy do mety, to on wygra, bo będzie miał o minutę krótszy czas. Za PK 17 udaje mi się go zgubić, dzięki biegowi na przełaj przez las. Żałuję, że mam na sobie z daleka widoczną żółto-czerwoną, galeryjną koszulkę. Wpadam na kolejne punkty bez pudła, kluczę blisko szkoły wśród tłumów szykujących się do FBG. Przed bramą szkoły rywal wypada z lasu, dogania mnie, ja rzucam się do końcowego sprintu. Do mety w szkole docieram kilka sekund po Ewie Misiaczek (jej trasa była krótsza, liczyła 15 punktów kontrolnych, ale Ewa ruszyła jakieś 10 minut po mnie), a jakieś pół minuty po mnie na mecie jest rywal. Czyli jednak wygrał. Garmin pokazuje przebiegnięty dystans: 9500 m i czas: 72 minuty. Chyba nieźle, ale nie ma czasu na analizy.

Jest 10.45. Do startu niebieskiej grupy FBG został kwadrans. Gdybym zmarudził na trasie jeszcze z dziesięć minut, gdzieś się poważniej pogubił, to FBG by diabli wzięli. Chwile zajmuje mi przypięcie numeru startowego i wypicie kilku łyków wody w szatni. Jeszcze siku wśród drzew (ubikacja oblegana), kilkusetmetrowy trucht i jestem w okolicach startu w lesie kilka minut przed jedenastą. Kiedy rozmawiam z boku z Maciejem i Jankiem Kasejami, nagle rusza na trasę niebieska, czyli moja grupa biegaczy, bez jakiegoś głośnego odliczania, strzału startera czy zapowiedzi. Patrzę na mojego Garmina FR 310, z czasem chyba ustawianym satelitarnie, więc bezbłędnie. Wskazuje 10:58. Krótka dyskusja za starterem, że tak nie można, po czym dołączam do biegnących jakieś pół minuty po starcie reszty. Przynajmniej korek na pierwszym wierzchołku miałem mniejszy niż zwykle.

Jestem przeziębiony i zmęczony orientacją. Przez zamieszanie na starcie nie zdążyłem zresetować Garmina, więc zupełnie nie kontroluję czasu, mam tylko odczyt tempa. Opaska HR odmówiła posłuszeństwa, daje odczyty poniżej 100 uderzeń serca na minutę, czyli bzdurne. Wiem, że dziś wyniku nie będzie. Trasa trochę zaśnieżona, trochę zlodzona, trochę piaszczysta, w sumie nawierzchniowo całkiem nieźle. Jak jestem przeziębiony, to z daleka wyczuwam smród palonego papierosa, zwłaszcza jak płuca pracują na maksa w ostrych podejściach. Po kilkuset metrach i tu czuję ten syf, zatyka mnie, pewnie jakiś turysta gdzieś w pobliżu pali. Na podejściu jest to szczególnie dokuczliwe. Po stromym podbiegu oczom nie wierzę: na szczycie wydmy jeden z ratowników w czerwonym kubraku, stanowiący zabezpieczenie na wypadek zasłabnięcia lub upadku któregoś zawodnika, pali papierocha ze trzy metry od mijających go setek biegaczy. Zwracam mu uwagę, że tak się na trasie biegu nie robi, wkurzony, że nie rozumie czegoś tak oczywistego. Gula w gardle, wynikająca z wściekłości po opóźnionym starcie, rośnie ponownie. Jeszcze trochę się napięła, jak wyprzedzający mnie na kolejnym podejściu zawodnik z napisem Parkrun na koszulece rzucił: „A podobno łosie są w lesie najszybsze, he, he”. Jak uzyskałem na szczycie wydmy możliwość wydania z siebie głosu, to odpaliłem umiarkowanie ciętą ripostą: „A na pięć kilometrów to szkoda buty wiązać”. Oj, wisi dziś siekiera w powietrzu...

Docieram do mety, jak się okazało potem, z czasem 51:01, czyli najgorszym tej zimy w FBG, o sekundę słabiej niż w najgorszym dotąd. Doliczyłem się też w sumie tylko trojga reprezentantów Galerii, a musi być 5 osób, żebyśmy byli w klasyfikacji drużynowej. Po biegu idę na znakomity żurek w szkole koło startu/mety Falino, gdzie zbieram podpisy popierające wniosek o uwzględnienie w 2016 r. Szybko po Woli i planowanych, towarzyszących imprezie cotygodniowych treningów w wolskich parkach, w budżecie partycypacyjnym warszawskiej dzielnicy Wola. Znajomi biegacze chętnie podpisują. Na koniec dłuższa chwila w falenickiej cukierni (tradycji musi stać się zadość) i Bartek z Ewą odwożą mnie pod same drzwi. Wielkie dzięki :-) .

Bardzo lubię połączone biegi po falenickim lesie. Jestem pełen szacunku dla roboty organizacyjnej rodziny Krochamalów i organizującego biegi na orientację Janka. Ale super byłoby, gdyby czasowo było to bardziej dopięte (zwykle jest), bo takie kłopoty jak ja miały dziś dziesiątki uczestników FBG i Falino. Ukazały się wyniki obu imprez. Oczywiście lokata w FBG beznadziejna. W Falino byłem na miejscu 11, spośród 36 startujących. Nieźle, ale liczyłem na pierwszą dziesiątkę. Mam do tej pory zaliczone wszystkie cztery biegi i zdobyte dotąd 47 punktów, co daje 9 lokatę w rankingu cyklu. Chyba nienajgorzej :-) , jak na 46-latka.

Mój przebieg w sobotnim Falino, dla ciekawych:http://connect.garmin.com/activity/692124276

Komentarze

ZBG #4

Odliczanie było i informacja od organizatorów "za dwie minuty start" także. Tylko że tak cicho zakomunikowane, że poza stojącymi wówczas na starcie osobami, nikt tego nie zauważył. Abstrahując od nietrzymania się przez orgów ustalonych przez siebie zasad, nie potrafię zrozumieć, dlaczego nie było tam megafonu... 

Co do warunków na trasie, to yły IMHO jedne z najlepszych w historii. Twardość ściażek dawała dużo więcej niż śliskość odbierała;) OK, kilka razy odjechała mi noga, ale dało się biec naprawdę szybko, zresztą wyniki o tym świadczą. 

Ja byłem tym pierwszym

Ja byłem tym pierwszym startującym na FalINO w 3 minucie, czyli o 9:32. Przez brak doświadczenia w BnO wyszło mi 10,5km w 75 minut. Miałem 15 minut na przygotowanie do biegu  górskiego. Liczyłem na wcześniejszą możliwość startu. Następnym razem zdecyduję się na start w odwrotnej kolejności.

Potwierdzam przyspieszenie biegu górskiego, ostatniej grupy o 2 minuty. Też byłem zaskoczony, co prawda wystartowałem razem ze wszystkim, ale na samym końcu.

Janku, skoro udało się

Janku, skoro udało się zorganizować w Parku Szymańskiego Szybko Po Woli, moja sugestia-propozycja, może dałoby się zorganizować przy pomocy władz dzielnicy cykliczny bieg pamięci ofiar rzezi Woli z sierpnia 1944 roku? Nie ma zbyt wielu okazji do upamiętnienia tego tragicznego wydarzenia. To między innymi w tym parku oraz w sąsiednim Parku Sowińskiego odbyły się masowe egzekucje na tysiącach bezbronnych mieszkańców Woli. Myślę, że władze dzienicy bez problemu wsparłyby inicjatywę.

Jarku, oczywiście, nie mam

Jarku, oczywiście, nie mam nic przeciwko temu, żebyś taki bieg zorganizował.