Dawno temu w Obornikach Śląskich ...

No może nie tak dawno, ale ponad 2 tygodnie minęły i chyba jednak warto trochę opisać to co tam się działo.
W dniach 10-11.09.2016 w Obornikach Śląskich i okolicach odbyły się zawody rowerowe zorganizowane przez wrocławski klub Artemis: Mistrzostwa Polski w sprincie, Puchar Najmłodszych oraz Mistrzostwa Dolnego Śląska w Rowerowej Jeździe na Orientację.

Biuletyn ukazał się grubo ponad 5 tygodni przed startem, więc był czas na zapoznanie się z programem oraz co, gdzie i jak. Na bazę noclegową został wybrany Zespół Szkół w Prusicach. Duża (i czysta) sala gimnastyczna zapewniała odizolowanie się od osób chrapiących, było ciepło, do tego węzeł sanitarny z ciepłą wodą ...  Wiele osób pomyśli sobie, że piszę o pierdołach, ale różnie z tym bywało przy innych startach - tu było wszystko :)

Pierwszym startem był dystans średni w sobotę rano w Obornikach Śląskich. Taka rozgrzewka przed popołudniowym sprintem. Oprawa odpowiednia do tej rangi zawodów - namiot startowy, balon na mecie, widać doświadczenie z organizacji zawodów biegowych. Teren ciekawy, trochę mało wariantowości, ale przyjemnie się jedzie. Mapa trochę za zielona, być może przerabiana z mapy biegowej. Dla mnie start udany - wygrałem w swojej kategorii wiekowej M40, ale trochę sprzyjało mi szczęście. Tomek zgubił gdzieś minuty po drodze, Irek miał wywrotkę i stłuczone udo, a Rafał spóźnił się na start, a ponieważ startował tuż przede mną to kilka pierwszych PK jechaliśmy razem (co dla mnie akurat nie było dobrym rozwiązaniem - nie lubię jeździć w grupie).

Po zakończeniu dystansu średniego cała kolumna zawodników (część samochodami, część rowerami) przeniosła się do Świerzowa, gdzie po południu zaplanowany był sprint. Na 13:30 był zaplanowany obiad, który dojechał punktualnie i wyglądał tak:

Przez kolejne 2 godziny większość oddała się nicnierobieniu, którą na chwilę zakłóciła eksplozja dętki i opony w rowerze jednego z najstarszych zawodników Romana Blimke.

Kolejny start - sprint. Tu już walka o medale Mistrzostw Polski. Dla mnie pechowe losowanie minut startowych - w M40 startuję jako pierwszy i wszyscy pozostali mnie gonią (jak im się uda). Już na starcie można sporo stracić - zanim dojedzie się do lasu trzeba zmierzyć się z polną piaszczystą drogą.

W lesie już przyjemniej, jedzie się w miarę szybko. Z mapy wynika, że PK 3 i 4 są na wzniesieniu i decyduję się na cross przez las, później do PK 8 trochę dookoła. W okolicach PK 9 widzę zbliżającego się Rafała, nie jest to optymistyczny widok bo złoty medal właśnie odjeżdża, poza tym Rafał jest szybszy. Przy PK 10 popełniam błąd i jadę na punkt stowarzyszony. Na szczęście sprawdzam kod i jadę na sąsiednią ścieżkę, na której stoi prawidłowy PK. Wracając do głównej drogi widzę odjeżdżającego mi jeszcze bardziej Rafała. Jadąc za nim zastanawiam się czy właśnie Rafał zaliczył NKL czy po prostu ma trochę inną mapę z innym wariantem (trochę bezsensowne rozumowanie, ale różne myśli przychodzą do głowy). No nic, trzeba jechać swoje. Po podbiciu PK 12 aż prosi się ciąć przez las, ale stan przecinki (wysoka trawa, gałęzie, itp) powoduje, że jadę na północ z pomysłem atakowania przez las. Dalej okazuje się, że od PK 13 dzieli mnie wysokie zalesione wzgórze więc jadę dalej naookoło. Do PK 14 decyduję się na wariant przez polanę. Może jest krócej, ale polana jest głęboko przeorana i zarośnięta ponad metrową trawą. Ciężko było pokonać pieszo tą polanę, a co dopiero jechać na rowerze. Przy PK 14 kolejna niespodzianka - widzę Irka, który startował 4 minuty po mnie. No pięknie, powoli zaczyna w ogóle odjeżdżać jakikolwiek medal. Do ostatniego PK miałem zamiar jechać drogami, ale widząc przedzierającego się przez las Irka podążyłem jego śladem. Do mety pozostał już tylko łamaniec umożliwiający bardzo szybką jazdę. na mecie okazuje się, że szczęście nadal mi sprzyja. Rafał jednak podbił inny PK, na którym poległo tego dnia wielu zawodników (zwłaszcza juniorzy), Irek pominął kilka PK na trasie, a Tomek znów zwiedzał okolicę. W końcu udało mi się zdobyć indywidualne złoto :)

Po zakończeniu sprintu wszyscy zawodnicy zostali zaproszeni na poczęstunek w Świerzowie przygotowany przez lokalne "Stowarzyszenie 17 Stawów". Kanapki i inne naturalne specjały (bardzo smaczne) znikały błyskawicznie - panie chyba nie przewidziały jak głodne harpagany mogą się pojawić :) Później była dekoracja i rozdanie medali oraz dyplomów za pierwszy dzień zmagań.

W niedzielę rano w Wilczynie rywalizacja odbywała się na dystansie klasycznym. Tu na chwilę wrócę jeszcze do dnia poprzedniego. Podczas wspomnianej dekoracji zauważyłem, że w tylnym kole nie mam powietrza (nie tylko na dole) i aby dojechać do parkingu musiałem dopompować sobie koło. Później na sali na spokojnie wymieniłem dętkę, sprawdziłem przy okazji oponę od środka (nie było żadnego kolca) i zapomniałem o sprawie. Szkoda, że nie działało to w obie strony. Tyle wtrącenia.

Start usytuowany na skraju lasu, dojazd do pierwszego PK dosyć długi. Trasa w miarę szybka. Szkoda, że nie przyjrzałem się dokładniej mapie bo okazało się, że przez środek mapy idzie piękna szeroka ubita szutrowa droga, a ja do PK 5 wybrałem sobie wariant bardziej przez las. Na dodatek nagle przede mną wyrasta ogromny podjazd/podbieg. Szybko decyduję się na wariant dookoła, a nie kto wyżej. Przejazd do PK 8 już wymaga większego myślenia i decyduję się znów trochę dookoła, ale szybko (chyba). fajnie i szybko mi się jedzie, gdy nagle przy PK 12 zauważam, że w tylnym kole mam jakieś niedobory powietrza. Jestem w samym środku mapy - meta (i poddanie się) w jedną stronę, kolejny PK dokładnie w drugą stronę. Decyduję się na dalszą walkę, najwyżej będę trochę biegał. Niestety tylne koło robi się coraz bardziej kapciowate i od PK 13 czeka mnie bieganie. I nagle zjawia się wybawienie. W tym samym czasie do tego PK dojeżdża Piotr Czaja (osobę określiłem na podstawie późniejszych zdjęć i list startowych), który sam z siebie proponuje mi pompkę i dętkę. Decyduję się na pompkę i w tym momencie trafia mnie myśl - przecież mam taką małą pompkę i mogłem ją spokojnie wziąć albo do kieszonki koszulki albo jechać z plecakiem, do którego zmieści się pompka, dętka i łyżki. Teraz jest już za późno, pozostaje pompowanie co jakiś czas i jazda ile się da do kolejnego pompowania. Po drodze szybki zjazd po wspomnianym trakcie szutrowym. To znaczy byłby on szybki przy sprawnej dętce, a ja muszę jechać w miarę asekuracyjnie aby nagle nie wywinąć orła lub nie wpaść w jakiś dołek, który dobiłby moją dętkę na amen. Po podbiciu ostatniego PK 19 jeszcze ostatnie dopompowanie (chyba szóste) i jazda do mety. Na szczęście kapeć jest w tylnym kole, które strasznie lata na boki, ale da się jechać i meta w końcu osiągnięta. Dzięki Piotrze za pożyczenie tej pompki. Warto walczyć do końca, ostatecznie zająłem 4 miejsce ze stratą 19 min, ale w Mistrzostwach Dolnego Śląska zająłem 2 miejsce w M40. Zakończenie zawodów odbyło się przy pobliskim kąpielisku.

Na koniec gratulacje dla organizatorów za wspaniałe zawody i po cichu liczymy na kolejne. Wszystkie starty były o czasie, wszystkie PK (przynajmniej na moich trasach) stały tam gdzie miały być, aktualne mapy, do tego super pogoda i ogólnie miła atmosfera. I spora frekwencja - ponad 100 zawodników.
Wyniki są tutaj, a pozostałe trasy można podziwiać tutaj. Podziękowania również od Weteranów za zapewnienie medali MP takich samych jakie dostaje elita.

PS. Po powrocie do domu przeanalizowałem swoje ostatnie 3 kapcie w tylnym kole i miałem przeczucie, że winowajcą jest jednak opona. Analiza dętek wykazała, że dziury są dokładnie w tym samym miejscu. Dokładniejsze oględziny opony wykazały, że przyczyna siedzi sobie w klocku bieżnika - kawałek ostrego szkliwa wbił się w klocek i w sprzyjających warunkach (np. korzeń) działał jak żądło osy. Nauka na przyszłość - po awarii warto bardzo dokładnie obejrzeć oponę, aby nie popsuć sobie kolejnego startu w zawodach.