W krainie barszczu

Po kilkuletniej przerwie udało mi się ponownie wziąć udział w Mistrzostwach Świata w Rogainingu, które w rym roku odbyły się w dniach 18-19 sierpnia w łotewskim parku narodowym Rāzna. Dla niewtajemniczonych krótkie wyjaśnienie o co w tej rekreacji właściwie chodzi. Rogaing to 24-godzinne piesze zawody na orientację dla zespołów 2-3 osobowych w formie scorelaufu, czyli kolejność potwierdzania punktów kontrolnych jest dowolna. Wszystkie zespoły mają na mapie ten sam zestaw punktów kontrolnych, ale uczestnicy imprezy mają mieć radochę przez całą dobę, więc zaliczenie wszystkich punktów kontrolnych w dostępnym limicie czasu powinno być niemożliwe. W tegorocznych Mistrzostwach Świata zwycięzcy odwiedzili tylko (czy też aż) 72 ze 100 rozstawionych w terenie punktów kontrolnych.

Na zawodach do rozdania było sporo medali, bowiem klasyfikacja prowadzona jest oddzielnie dla zespołów męskich, żeńskich oraz mieszanych. Dodatkowo w ramach każdej z tych trzech grup wręczane są medale dla juniorów (do 23 lat), open, weteranów (powyżej 40 lat), superweteranów (powyżej 55 lat) oraz ultraweteranów (powyżej 65 lat). Jednocześnie każdy zespół w kategorii innej niż open jest równocześnie klasyfikowany w każdej kategorii silniejszej i zdarza się, że niektóre zespoły przywożą z zawodów po dwa medale.

Ostatni raz startowałem w zawodach tej rangi w Czechach pięć lat temu w towarzystwie Sabiny Giełzak. Wtedy zakończyliśmy zawody na 16 pozycji w klasyfikacji generalnej oraz dostaliśmy brązowe medale za trzecie miejsce w kategorii open zespołów mieszanych. Tym razem na trasę wybrałem się z Piotrem Szaciłowskim, którego ostatni raz przed zawodami widziałem półtora roku wcześniej. Taka randka w ciemno, a za stręczyciela można śmiało uznać Michała Jędroszkowiaka, którego usługi wszystkim gorąco polecam:)


Stręczyciel we własnej osobie (fot. ze strony organizatora)

Łotewski teren miałem już okazję poznać podczas Mistrzostw Europy w Rogainingu sześć lat temu, więc wiedziałem czego się spodziewać. W Polsce lasem zarządzają leśnicy, na Łotwie... bobry. Znacząco wpływa to na jego (nie) przebieżność. Można się było o tym przekonać już podczas treningu przygotowanego przez organizatorów na który wybraliśmy się w czwartek, czyli w przeddzień zawodów. Mapa wygląda dość niewinnie, ale trzeba wziąć pod uwagę kilka dodatkowych czynników. Kolor zielony jest w zasadzie nieprzebieżny, kolor biały to najczęściej średnia zieleń. Tereny półotwarte to wysokie trawy, pokrzywy oraz... barszcz Sosnowskiego, czyli bardzo niebezpieczna roślina powodująca ciężkie poparzenia. Na żółtym można było spotkać zarówno szybkie do pokonania pole (rzadziej), jak i... chaszcze (częściej). Do tego bagna, kanały różnej szerokości i głębokości oraz bobrze tamy. Trening zakończył się pełnym sukcesem, czyli znalezieniem wszystkich 9 punktów kontrolnych i pokonaniem ok. 8 kilometrów co zajęło nam... 2 godziny.


Mapa treningowa

Zespoły ruszyły na trasę w piątek w południe, ale mapy dostawało się 3 godziny wcześniej. Był czas na przeanalizowanie lokalizacji i wartości punktów kontrolnych, wyznaczonych przez pierwszą cyfrę ich numerów.


Profesjonalne planowanie trasy to gwarancja sukcesu, w tym przypadku 256. miejsca w klasyfikacji generalnej (fot. ze strony organizatora)

Postanowiliśmy najpierw pokręcić się po okolicach startu, żeby dać czas konkurencji na wydeptanie w lesie ścieżek, a potem udać się po konfitury w prawy górny róg mapy (dość gęsto umieszczone punkty o dużych wartościach). Noc zamierzaliśmy spędzić na wariantach drogowych na południu mapy, które wyprowadzą nas w okolice mety, a potem wyczesać jeszcze co się da na południowym zachodzie, zbytnio się od niej nie oddalając. Trasa miała dodatkowo zahaczać o kilka punktów z wodą zaznaczonych na mapie w pobliżu niektórych punktów kontrolnych.


Realizacja planu, czyli przebiegi na podstawie zapisu GPS ze strony organizatora


W terenie plany często weryfikowało życie. Wariantu przez barszcz nie polecam (fot. ze strony organizatora)

Plan został w dużej mierze zrealizowany, chociaż nad ranem tempo zaczęło dramatycznie spadać, głownie z powodu skasowanych stóp. Ostatnie kilometry to była już prawdziwa męczarnia, więc na metę wtoczyliśmy się dość dostojnie i raczej bez wygórowanych oczekiwać w stosunku do wyniku, dlatego 15. miejsce w klasyfikacji generalnej oraz brązowy medal w kategorii weteranów trochę nas zaskoczyły. Najwyraźniej innym też było ciężko :)


My na trasie (fot. ze strony organizatora)


My na mecie (fot. ze strony organizatora)


My na podium (fot. ze strony organizatora)

Ogólnie rzecz biorąc było bardzo fajnie. Organizator zapewnił dobrą rozrywkę nie tylko uczestnikom, ale także widzom. Punkty kontrolne potwierdzało się przy pomocy chipów SIAC, a sporo ekip, szczególnie tych obiecujących, zostało wyposażonych w nadajniki GPS, dzięki którym przebieg rywalizacji można było śledzić w sieci na bieżąco. Wszystkie przebiegi i międzyczasy można znaleźć na stronie z wynikami i naprawdę jest co analizować.

Kolejne Mistrzostwa Świata dopiero za dwa lata w Katalonii, ale już za rok będzie można wybrać się na Mistrzostwa Europy na południowo-zachodnią Ukrainę w okolice Czerniowców. Tym razem będą ostre górki.

Komentarze

Marcin, zupełnie Ciebie nie

Marcin, zupełnie Ciebie nie poznałam na tym podium w koszulce bez rękawków. Jakiś niecodzienny widok. Nie mogę tylko dojść do tego, w jakim celu macie na głowach czołówki jak jest jasno na zdjęciu. Okrutnie mnie to nurtuje.