Od zakończenia tegorocznego Grand Prix Polonia, czyli 3-dniowych zawodów w biegu na orientację w Jeleniej Górze, minął już tydzień, więc najwyższy czas na podsumowanie tej wiekowej, w sensie ilości rozegranych edycji, imprezy. Było fajnie, w końcu zawody rozegrane w terenie górskim, w środku lata, dość dobra organizacja (uczestnicy bardzo chwalili sobie zakwaterowanie w Domu Studenta), mapy i trasy dość przyzwoite oraz bujna wegetacja co widać na obrazku poniżej.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że mogłoby być dużo lepiej. Większość tego typu zawodów w Polsce przeszła już bowiem na system czeski, czyli ze startem pierwszego dnia mocno po południu oraz dodatkowym etapem dla chętnych drugiego dnia wieczorkiem. Dotyczy to zarówno Grand Prix Mazowsza, Pucharu Wawelu, jak i Grand Prix Pomorza. Wymienione trzydniówki ustawiły się frontem do klienta, czyli uczestników, umożliwiając większości z nich dojazd pierwszego dnia, bez konieczności brania dodatkowego dnia urlopu dzień wcześniej, oraz wypełniając wolny czas po drugim etapie tym, co tygrysy lubią najbardziej, czyli dodatkową rekreacją z mapą. Niestety drugiego dnia GPP organizatorzy zapewnili tylko odsmażony kotlet, czyli sprint po jeleniogórskiej starówce (tak jak w zeszłym roku), który jak to sprint, zbyt długo nie trwa. A potem nuda, bowiem biegacze na orientację to prości ludzie i czasu wolnego zorganizować sobie nie potrafią.
Miejmy nadzieję, że w bliskiej przyszłości Grand Prix Polonia dołączy jednak do grona wymienionych wielodniówek i dostosuje swoją formułę do potrzeb konsumenta. W przeciwnym wypadku może skończyć może nie jak dinozaur, ale powiedzmy taki dziobak.